Z języka deweloperskiego na polski: wyjaśniamy elementy oferty sprzedaży mieszkań

Oceń artykuł:

100%
0%

Mimo środkowoeuropejskiego klimatu są miejsca, w których zawsze świeci słońce, na niebie regularnie pojawia się tęcza, nigdy nie przychodzi zima, a wśród kwiatów i zieleni bawią się grzeczne dzieci. Obrazy potwierdzające ich istnienie można znaleźć na stronie internetowej niemal każdego dewelopera. To nazwy nowo budowanych osiedli.

Z języka deweloperskiego na polski: wyjaśniamy elementy oferty sprzedaży mieszkań

Gdzie ja jestem?

Nazwy wielu nowych osiedli i apartamentowców kojarzą się raczej z ciepłymi krajami niż z Mazowszem albo Śląskiem. Do wyboru, do koloru: Zielona Italia, Eolian Park z budynkami o nazwach Wysp Eolskich, Osiedle Hiszpańskie z własnym Madrytem. Dla fanów anime i sushi – Sakura. Jest też Manhattan Place, a także krainy bajeczne – Residence Avalon, Osiedle Eldorado, ale również jednoznacznie brzmiące Wyspy Luksusu. Wciąż, chyba siłą inercji, nadużywa się makaronizmów, czerpiąc nazwy z angielskiego, włoskiego lub innych języków.

 

Zdarza się jednak, że geograficzne zawirowania są bardziej subtelne. Ot, znika kilka kilometrów dzielących bardziej i mniej prestiżową dzielnicę. I nagle na warszawskim Gocławiu z jego wysoką zabudową pojawia się kawałeczek Saskiej Kępy, znanej z modernistycznych willi i zieleni. W tym przypadku deweloper postawił nawet tablicę Miejskiego Systemu Informacji (prawie-jak-prawdziwa) – w miejscu, w którym wskazywana jest dzielnica, wstawiono nazwę inwestycji.

Sto lat!

Apartamenty Zdrowie, Osiedle Pogodne, Dobra Wola… Z nazw deweloperskich inwestycji można poskładać całkiem pokaźny wianuszek życzeń. W ten sposób zgrabnie łączą się PR i prastare myślenie magiczne. Dobre imię ma przecież oddalać zło, sprzyjać powodzeniu, zapewniać szczęśliwe życie. I kształtować rzeczywistość, bo jak inaczej potraktować nazwanie osiedla dziesięciopiętrowych bloków Kameralnym?

W ofercie było inaczej

Myślałem, że Osiedle Leśne będzie w lesie? – Wycięliśmy las pod jego budowę – odpowiada zadowolony pan z działu sprzedaży. Komiksowa scenka Janka Kozy jest gorzko-śmieszna, ale nie do śmiechu jest osobom, które skusiły się na wizualizacje pełne zieleni.

Budynek na skraju miasta może nawet będzie sąsiadował z uroczymi łąkami i zagajnikiem, ale niezbyt długo. Kilka miesięcy, może rok albo dwa po zakupie za blaszanym płotem ruszy budowa kolejnego etapu i wkrótce przez okna będzie można zaglądać na balkony nowych sąsiadów. Albo zacznie się budowa wyczekiwanej od dziesięcioleci obwodnicy. Zdarza się też, że ważny dla młodych rodziców plac zabaw w pewnym momencie znika, a na jego miejscu pojawia się wykop pod następny wielorodzinny budynek. Poniewczasie okazuje się, że placyk czy kwietnik był tylko tymczasowy.

Czy można uniknąć takiego scenariusza? Tak, przynajmniej w niektórych przypadkach. Zawsze przed podjęciem decyzji warto sprawdzić plan zagospodarowania osiedla i przeznaczenie sąsiednich posesji. A na początek po prostu przejść się po okolicy. Bywa, że tam, gdzie na wizualizacji widać piękną zieleń, w rzeczywistości jest już parking albo stare bloki. Na wizualizacji dzieci bawią się na kocykach przy domu – a tymczasem krótka wizja lokalna pokazuje, że tylko szerokość chodnika oddziela plac budowy od ruchliwej dwupasmówki. Na wizualizacjach próżno także szukać takich szczegółów jak kominy pobliskiej elektrociepłowni, fabryczne hale czy tory zajezdni tramwajowej. Może się za to znaleźć oznaczenie podkreślające np. bliskość metra, nawet jeśli stacja nie powstanie w najbliższej dekadzie.

Proste "sprzedam / kupię" to dziś za mało

Współczesne oferty dotyczące działek czy nieruchomości na sprzedaż dawno już nie ograniczają się do prostych sformułowań, takich jak „sprzedam mieszkanie”, „sprzedam dom” czy „domy na sprzedaż”. Staroświecki słownik nie najlepiej sprawdza się przy czytaniu ofert deweloperskich. Co prawda dla wielu osób, jak dla redaktorów PWN, apartamenty to wciąż luksusowo urządzone, wielopokojowe mieszkania lub podobne pomieszczenia w hotelu albo wręcz reprezentacyjne i prywatne wnętrza pałacowe. Ale w informacji o nowej inwestycji mogą tak być określone nawet mieszkania na sprzedaż o powierzchni 50 mkw. i przeciętnym standardzie. Najmniejsze lokale rzadko określane są jako kawalerki czy garsoniery. Autorzy opisów sięgają raczej po określenia takie jak studio czy nawet mikroapartament. Dobrze wiedzieć, także gdy planujemy wynajem mieszkania. Właściciele robią bowiem wszystko, byle uniknąć skojarzeń z ciasnotą czy niewygodą. Swoje robi też presja rynku – skoro termin stosowany jest w jednym dziale sprzedaży, konkurencyjna firma nie zostanie przecież z tyłu. Język reklam musi się więc rozwijać. 

Z drugiej strony pojawiają się nieśmiałe próby określenia, czym wyróżnia się nowe luksusowe mieszkanie, czyli tradycyjnie rozumiany apartament. Kryteria są płynne. Kupując nieruchomości, najlepiej więc nie skupiać się na efektownych opisach, tylko sprawdzić zgodność oferty z własnymi potrzebami i możliwościami.

Oceń artykuł:

100%
0%
×

podziel się tym artykułem

Wyślij artykuł swoim znajomym