Czy warto być otwartym? Rozmowa z Małgorzatą Ohme

Oceń artykuł:

100%
0%

Im więcej i częściej podróżujemy, poznajemy nowych ludzi, zaznajamiamy się z odmiennymi kulturami i zwyczajami, tym bardziej jesteśmy otwarci. Jak się jednak okazuje, choć większość z nas chętnie określa się mianem osób otwartych, nie jest to wcale tak powszechna cecha. Co więcej, można ją łatwo zniszczyć już u małego dziecka, ponieważ kształtuje się ona od pierwszych tygodni życia. O wychowaniu otwartego, ufnego człowieka oraz wychodzeniu ze skorupki rozmawiamy z psycholog Małgorzatą Ohme.

Czy warto być otwartym? Rozmowa z Małgorzatą Ohme

Czy Polacy są otwarci?

Nie patrzyłabym na to kulturowo, ale pokoleniowo. Współczesne pokolenia młodych ludzi są coraz bardziej otwarte, jeżeli rozumiemy to jako chęć poznawania nowego i brak strachu przed nowym. A jeżeli za brakiem otwartości często kryje się strach, to w pokoleniu naszych rodziców było go znacznie więcej. Współczesna młodzież jest bardziej otwarta przez to, co się dzieje: otwarcie granic, łączenie się w internecie. Małe miasto też nie ogranicza dzisiaj tak bardzo jak kiedyś. Mamy łatwiejszy dostęp do świata, niezależnie od lokalizacji.

Coraz bardziej otwarte są również kobiety. Przedefiniowały się ich role, na więcej mogą sobie pozwolić w ramach funkcjonowania społecznego i w rodzinie. Przez to ich otwartość jest coraz większa.

Czy są jakieś czynniki, które wyzwalają otwartość?

Tak. Kiedy myślę o otwartości, jest ona dla mnie w dużej mierze poczuciem wewnętrznej wolności. To wielka wartość i wielkie osiągnięcie rozwojowe. Pewne czynniki wpływają na to, że jesteśmy bardziej predystynowani do otwartości. Jednak przede wszystkim jest to mozolna praca własna i otoczenia. Na poziomie biologicznym łatwiej być otwartym tym osobom, które mają tzw. otwartość temperamentalną, tzn. mniejszy poziom lęku, są bardziej ekstrawertyczne. Te dzieci, które z natury są mniej lękliwe, są bardziej otwarte na świat, ale to działa jak błędne koło. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Do małego dziecka w wózku podchodzi obca osoba i mówi: „O, jaki śliczny chłopczyk”. I jeśli to dziecko jest z natury otwarte, nie ma w sobie lęku, ma stabilną relację z rodzicem, tzn. uważa, że wszyscy ludzie są kochający jak jego rodzice, ma zapewnione bezpieczeństwo, to uśmiechnie się do tej obcej osoby, bo to będzie dla niego miłe. Ta obca osoba z kolei, zachęcona uśmiechem dziecka, odwzajemni go, czym jeszcze ugruntuje jego przekonanie o dobrym, bezpiecznym świecie. Tak się dzieje, kiedy mamy dobry dom, dobrych rodziców. Wychodzimy wówczas do świata jako do bezpiecznego miejsca i nowości będą dla nas czymś miłym.
{{blockquote "Jeżeli jednak dziecko nie jest z natury otwarte albo doświadczyło deficytów, miało niekochających czy nawet okrutnych rodziców, nie ma wykształconej bezpiecznej więzi, to wychodzi z domu z nieufnym nastawieniem do świata.";"#96bf31"}}
Jeżeli jednak dziecko nie jest z natury otwarte albo doświadczyło deficytów, miało niekochających czy nawet okrutnych rodziców, nie ma wykształconej bezpiecznej więzi, to wychodzi z domu z nieufnym nastawieniem do świata. Ta sama obca pani wyda mu się kimś strasznym i rozpłacze się na jej widok, bo będzie ją traktować jak zagrożenie. Ona sama, prawdopodobnie przestraszona taką reakcją, wycofa się, czym potwierdzi nieufność dziecka. W ten sposób błędne koło zamyka się. A to wszystko dzieje się tylko w pierwszym roku naszego życia, bo to wtedy wykształca się pierwsza więź dziecka z rodzicem.

To znaczy, że rodzice mogą wspomóc albo zniszczyć naszą otwartość?

Tak, jeśli ktoś z natury jest nieufny, a do tego rodzice od początku mówią mu: „bój się drugiego człowieka”, „nie ufaj nikomu”, „ufać to znaczy kontrolować”, to nie budują otwartości. Tak samo zachowania rodziców, ich nadopiekuńczość, trzymanie pod kloszem, budują w nas nieufność. Jeśli rodzice w swoich reakcjach na pierwsze próby samodzielności dziecka, pierwsze osiągnięcia nie są wspierający, to też utrudniają otwieranie się na świat. Bo otwartość to nie tylko ufność wobec świata, ale również poczucie autonomii, bycia bezpiecznym samemu ze sobą, samostanowienie i projektowanie tej postawy na innych. Jeśli ktoś czuje się samodzielny i sprawczy w swoim życiu, to z taką wizją wychodzi do drugiego człowieka, więc nie ma poczucia zagrożenia, kompleksu, niższości. Zakłada, że świat zewnętrzny jest dobry, inspirujący, może mu dać więcej dobrego niż złego.

Nawet jeśli emocjonalnie jestem zamknięty, ale w swojej głowie będę otwierał się na świat, będę dawał mu szansę, będę konfrontował się z własnymi lękami, będę ryzykował, wystawiał się na próbę i stwierdzał, że to jest dla mnie dobre, to ta część poznawcza wpłynie również na emocjonalną.

Jak funkcjonuje dorosła osoba, której z natury brakuje otwartości, ale w przypadku której jeszcze dodatkowo rodzice i najbliższe otoczenie sprzyjali wykształceniu w niej nieufności? Czy tak ukształtowany człowiek może się jeszcze otworzyć?

Te starsze osoby tkwią już w swoich błędnych kołach. Np. mamy towarzystwo, do którego wchodzi nieufna, zamknięta w sobie osoba, łypie spode łba, więc inni odbierają to zachowanie w ten sposób, że ona ich nie lubi, nie chce nawiązać znajomości, jest uprzedzona. Wobec tego są do niej wrogo nastawieni. Ona tę wrogość odczuwa i ma potwierdzenie, że świat i ludzie są źli. Taka osoba źle funkcjonuje w grupach, wypada z nich, przyjmuje negatywną rolę, np. zostaje outsiderem albo liderem władzy, ale negatywnym, nielubianym, bo wychodzi z założenia, że i tak nie uzyska sympatii, ale za to może zdobyć władzę, np. przemocą. Taka osoba staje się wroga, agresywna, ironiczna i tak radzi sobie z grupą. Czasami ludzie nieufni przyjmują inną rolę – wyrzutka. Nie nawiązują koleżeńskich relacji, są samotni, nie wychodzą im kolejne związki. Brak otwarcia w relacji jest bardzo trudny, bo dotyczy zaufania. Takie osoby są obsesyjnie zazdrosne albo zamknięte seksualnie, albo też osaczają partnerów, chcą mieć ich na wyłączność itd. To powoduje oczywiście kłopoty.

Czy będąc taką osobą, można się jednak otworzyć?

Zawsze można się otworzyć. W związku ze wszystkimi problemami, które narastają w wyniku zamknięcia, braku ufności, zazwyczaj następuje jakiś czynnik wyzwalający – moment, kiedy dochodzi się do wniosku, że dłużej nie można tak funkcjonować. Żeby to zmienić, najważniejsze jest zrozumienie mechanizmu: jeśli jestem zamknięty, to czego się najbardziej boję, co jest moim straszakiem, jak sobie wyobrażam to, co się wydarzy – w konkretnych sytuacjach. Np. chciałabym być bardziej ufna w związku. Ta nieufność przejawia się, kiedy mój mąż wychodzi wieczorem i myślę wtedy, że on mnie zdradza. Wtedy warto zadać sobie pytanie: co innego mogę pomyśleć w tej sytuacji? Np. że za mną tęskni. A co mogę zrobić zamiast siedzenia i czekania na niego? Np. też wyjść i spotkać się z koleżanką. Chodzi o to, żeby zastąpić negatywne myśli – pozytywnymi. Trzeba więc po pierwsze stwierdzić, gdzie jest umiejscowiony brak ufności i jaki mechanizm się za nim kryje. Potem to już kwestia przepracowania i zmiany postrzegania świata przez doświadczenie. Podobnie próbujemy wychodzić z błędnego koła w grupie. Możemy się uśmiechać, nawet jeśli wyda nam się to sztuczne, ale za chwilę poczujemy, że jednak jest trochę lepiej, że ten uśmiech działa, a po jakimś czasie przestanie być on wymuszony.

Oceń artykuł:

100%
0%
×

podziel się tym artykułem

Wyślij artykuł swoim znajomym